wtorek, 26 stycznia 2016

Prolog


 Dla Choco i Sumi, dzięki dziewczyny ♥
Beta: Pirat. Bardzo dziękuję! :3








Marzec 2024 r.

To był jej dom.
Klatka schodowa była wąska i zdecydowanie zbyt ciasna aby mogły się w niej wyminąć dwie osoby. W starych kamienicach budowali cienkie ściany, wysokie sufity, a schody właśnie takie – niewygodne, strome, niemal niemożliwe do pokonania z bagażem. A jednak jakoś wdrapała się na poddasze i stanęła przed drzwiami, głośno dysząc. Kilka sekund tkwiła tak bez ruchu, dłonie opierając na lekko ugiętych kolanach, ale jej oddech nie chciał się wyrównać. Jasnoblond włosy sięgające za pas opadły jej na twarz. Nigdy nie należała do wysportowanych osób o dobrej kondycji fizycznej, wręcz przeciwnie – masa jej mięśni na pewno była poniżej przeciętnej. Na dodatek serce zaczęło jej walić jak młotem w klatce piersiowej. Ona właśnie przebiegła maraton czy wlazła na trzecie piętro?
Wyprostowała się wolno, podniosła spojrzenie. Jej dom. Krzywo umieszczone w ramach drzwi pokryte były odłażącą zgniłozieloną farbą. W powietrzu unosił się kurz, który nieprzyjemnie zapychał nos i gryzł w oczy. Ale to nie przez odrzucający wygląd wejścia do mieszkania nie chciała przekroczyć progu. Pod jej skórą pełzały strach i bezsilna złość, bo wiedziała, co na nią czeka. Kto czeka i jakimi słowami zostanie przywitana.
Mimo to nacisnęła niepewnie klamkę, a ponieważ drzwi nie były zamknięte na klucz, ustąpiły po jednym mocniejszym pchnięciu i wpuściły ją do środka, skrzypiąc cicho. Miała wrażenie, że ten jękliwy dźwięk to próba przestrogi: „nie wchodź, bo ona tam siedzi i na końcu języka ma te słowa”.
– Mon bijou! Córeczko!
Głos, który ją otulił już w progu, łamał się dziwnie i nienaturalnie. Dziewczyna zamrugała nerwowo, mocniej zacisnęła dłoń na rączce bagażu. I odliczyła do usłyszenia słów mamy: trzy, dwa, jeden.
– Przecież mówiłam…


Czerwiec 2023 r.

– Wiem, że panią interesował Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Niestety, mamy teraz wyż demograficzny, sama pani rozumie, więc mogę zaproponować jedynie… – Mężczyzna podrapał się nerwowo po potylicy, jakby to słowo nie chciało mu przejść przez gardło, i Victoire już przeczuwała, jak skończy się to zdanie. – Biuro Łączności z Centaurami*.
Zwiesiła bezradnie ramiona.
Cisza nieprzyjemnie się dłużyła, coś brzęczało denerwująco, a w biurze temperatura sięgała niebezpiecznie trzydziestu stopni Celsjusza.
– Dlaczego pani tak się wzbrania przed naszym Departamentem? Nie mogę tam u nich pani zagwarantować niczego więcej. Dlatego proszę…
Victoire nie miała siły dłużej tego słuchać. Nie chciała usłyszeć, że jej plan na życie właśnie rozpada się na drobne kawałki. Podniosła się z fotela bez słowa i na chwilę zawiesiła spojrzenie na ścianie z półkami uginającymi się pod równo ułożonymi książkami. Zmarszczyła wysoko zadarty, wąski nosek i nieładnie wykrzywiła blade, spierzchnięte usta. Mężczyzna – jakby wyczuł, co się święci – zamilkł, oparł łokcie o blat biurka i złączył dłonie tak, że zakryły wargi. Na chwilę pozwoliła powiekom opaść i zasłonić szaroniebieskie tęczówki. Jej życie miało stać się wreszcie ładne i uporządkowane. Kiedy była dzieckiem, plany zdawały się być na wyciągnięcie ręki, a teraz nieustannie się oddalały. Pewnie nie ma na to rady.
Nagle poczuła wzbierający w niej gniew. Zawsze jest inne wyjście. Otworzyła oczy i przenikliwym wzrokiem zmierzyła swojego szefa.
– Proszę o przeniesienie. Jakikolwiek kraj – powiedziała cicho, choć starała się w to włożyć całą pozostałą siłę i resztki pewności siebie. Udałoby się jej zachować pozory, gdyby nie drżąca broda, opadające kąciki ust i szklące się powoli oczy.

– No… Tak, ale… Mamo! Ja mam dwadzieścia trzy lata! – wrzasnęła wreszcie do słuchawki telefonu, czując, że miarka się przebrała. Im bardziej Fleur się denerwowała, tym mocniejszą Victoire czuła potrzebę opuszczenia Londynu. Teraz wydawało jej się, że wyjazd z dusznego, śmierdzącego miasta jest jedyną szansą na uratowanie resztek marzeń w jej życiu i zastanawiała się jak mogła wcześniej tego nie zauważyć. – Proszę, przestań.
Jej mama nigdy nie należała do osób, które czegoś stanowczo zabraniały. Wręcz przeciwnie, Victoire jako dziecko mogła robić niemal wszystko, co jej się podobało. I być może właśnie takie podejście matki do wychowania powodowało, że dziewczyna nie robiła tego obiecującego „wszystkiego”. Jak na ironię, inni rodzice stawiali jasne granice i to właśnie jej rówieśnicy często pozwalali sobie na więcej. Pili alkohol, w szkole rozrabiali i byli nie do zniesienia dla nauczycieli, próbowali nawet skubnąć nieco wiedzy o czarnej magii. A Victoire, której mama zapewne nie zrobiłaby awantury za wrócenie do domu pod wpływem środków odurzających, raczej nie korzystała z takich okazji.
A jednak teraz czuła w głosie rodzicielki niepokój, strach i te – niewypowiedziane co prawda – słowa: „nie zgadzam się”. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Victoire kochała ją i szanowała, a ponadto zwracała się do niej z problemami, podczas gdy większości ludzi w jej wieku nawet by to do głowy nie wpadło. Ale teraz była rozczarowana odmową szefa, zła na siebie i na cały świat. Brak poparcia dla jej decyzji od tak bliskiej osoby spowodował, że sama nie wiedziała, kiedy zaczęła się na mamie bezczelnie wyżywać.
Szybkim, nerwowym krokiem przemierzała zatłoczone ulice, nie rozglądając się dookoła i skupiając tylko na rozmowie. Samochody stały w korkach i posuwały się wolno do przodu przy akompaniamencie klaksonów i przekleństw. Na chodniku było mnóstwo ludzi, którzy co chwila potrącali Victoire lub których ona szturchała podczas przedzierania się na drugą stronę ulicy.
– Nie, nie obchodzi mnie to – powiedziała wreszcie, przerywając tym samym dłużący się monolog matki. – Wyjeżdżam za dwa dni. Jestem już pod domem, muszę zacząć się pakować. Kończę – rzuciła i rozłączyła się zanim druga strona zdążyła dodać coś jeszcze. Zignorowanie Fleur wcale nie pomogło. Ba, Victoire poczuła się nawet gorzej niż przed rozmową, o ile to możliwe.
Westchnęła głośno, schowała telefon – świetny wynalazek mugoli – do torebki i zwolniła nieco, chcąc się rozkoszować jeszcze około piętnastominutowym spacerem do mieszkania. Nie miała nastroju na teleportację, a poza tym jej dom znajdował się całkiem niedaleko od Ministerstwa Magii. Miała nadzieję, że wysiłek fizyczny pomoże jej poukładać myśli.
Chociaż odrobinę.

______
* Urząd Łączności z Centaurami – biuro w Wydziale Istot znajdujące się Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Ponieważ żaden centaur nie skorzystał z oferty, jaką ono oferuje, w Ministerstwie Magii wykształcił się pewien żart. Mianowicie wyrażenie „odesłać kogoś do biura centaurów” oznaczało, że pracownik został zwolniony. (Harry Potter Wiki)



Prolog za mną : ) w sumie szybciutko go napisałam, bo ani wiele się nie dzieje, ani też specjalnie długością nie powala. Ale to jako takie luźne wprowadzenie. Mam nadzieję, że miło się czytało : d