Marzec 2024 r.
To
był jej dom.
Klatka
schodowa była wąska i zdecydowanie zbyt ciasna aby mogły się w niej wyminąć
dwie osoby. W starych kamienicach budowali cienkie ściany, wysokie sufity, a
schody właśnie takie – niewygodne, strome, niemal niemożliwe do pokonania z
bagażem. A jednak jakoś wdrapała się na poddasze i stanęła przed drzwiami,
głośno dysząc. Kilka sekund tkwiła tak bez ruchu, dłonie opierając na lekko
ugiętych kolanach, ale jej oddech nie chciał się wyrównać. Jasnoblond włosy
sięgające za pas opadły jej na twarz. Nigdy nie należała do wysportowanych osób
o dobrej kondycji fizycznej, wręcz przeciwnie – masa jej mięśni na pewno była
poniżej przeciętnej. Na dodatek serce zaczęło jej walić jak młotem w klatce
piersiowej. Ona właśnie przebiegła maraton czy wlazła na trzecie piętro?
Wyprostowała
się wolno, podniosła spojrzenie. Jej dom. Krzywo umieszczone w ramach drzwi pokryte
były odłażącą zgniłozieloną farbą. W powietrzu unosił się kurz, który
nieprzyjemnie zapychał nos i gryzł w oczy. Ale to nie przez odrzucający wygląd wejścia
do mieszkania nie chciała przekroczyć progu. Pod jej skórą pełzały strach i bezsilna
złość, bo wiedziała, co na nią czeka. Kto
czeka i jakimi słowami zostanie przywitana.
Mimo
to nacisnęła niepewnie klamkę, a ponieważ drzwi nie były zamknięte na klucz,
ustąpiły po jednym mocniejszym pchnięciu i wpuściły ją do środka, skrzypiąc
cicho. Miała wrażenie, że ten jękliwy dźwięk to próba przestrogi: „nie wchodź,
bo ona tam siedzi i na końcu języka ma te słowa”.
– Mon bijou! Córeczko!
Głos,
który ją otulił już w progu, łamał się dziwnie i nienaturalnie. Dziewczyna zamrugała
nerwowo, mocniej zacisnęła dłoń na rączce bagażu. I odliczyła do usłyszenia słów
mamy: trzy, dwa, jeden.
– Przecież
mówiłam…
Czerwiec 2023 r.
– Wiem, że panią interesował Departament Kontroli Nad
Magicznymi Stworzeniami. Niestety, mamy teraz wyż demograficzny, sama pani
rozumie, więc mogę zaproponować jedynie… – Mężczyzna podrapał się nerwowo po
potylicy, jakby to słowo nie chciało mu przejść przez gardło, i Victoire już przeczuwała,
jak skończy się to zdanie. – Biuro Łączności z Centaurami*.
Zwiesiła bezradnie ramiona.
Cisza nieprzyjemnie się dłużyła,
coś brzęczało denerwująco, a w biurze temperatura sięgała niebezpiecznie
trzydziestu stopni Celsjusza.
– Dlaczego pani tak się wzbrania
przed naszym Departamentem? Nie mogę tam u nich pani zagwarantować niczego
więcej. Dlatego proszę…
Victoire nie miała siły dłużej tego
słuchać. Nie chciała usłyszeć, że jej plan na życie właśnie rozpada się na
drobne kawałki. Podniosła się z fotela bez słowa i na chwilę zawiesiła
spojrzenie na ścianie z półkami uginającymi się pod równo ułożonymi książkami.
Zmarszczyła wysoko zadarty, wąski nosek i nieładnie wykrzywiła blade,
spierzchnięte usta. Mężczyzna – jakby wyczuł, co się święci – zamilkł, oparł
łokcie o blat biurka i złączył dłonie tak, że zakryły wargi. Na chwilę
pozwoliła powiekom opaść i zasłonić szaroniebieskie tęczówki. Jej życie miało stać
się wreszcie ładne i uporządkowane. Kiedy była dzieckiem, plany zdawały się być
na wyciągnięcie ręki, a teraz nieustannie się oddalały. Pewnie nie ma na to rady.
Nagle poczuła wzbierający w niej gniew.
Zawsze jest inne wyjście. Otworzyła oczy i przenikliwym wzrokiem zmierzyła
swojego szefa.
– Proszę o przeniesienie.
Jakikolwiek kraj – powiedziała cicho, choć starała się w to włożyć całą
pozostałą siłę i resztki pewności siebie. Udałoby się jej zachować pozory,
gdyby nie drżąca broda, opadające kąciki ust i szklące się powoli oczy.
– No… Tak, ale… Mamo! Ja mam
dwadzieścia trzy lata! – wrzasnęła wreszcie do słuchawki telefonu, czując, że
miarka się przebrała. Im bardziej Fleur się denerwowała, tym mocniejszą
Victoire czuła potrzebę opuszczenia Londynu. Teraz wydawało jej się, że wyjazd
z dusznego, śmierdzącego miasta jest jedyną szansą na uratowanie resztek marzeń
w jej życiu i zastanawiała się jak mogła wcześniej tego nie zauważyć. – Proszę,
przestań.
Jej mama nigdy nie należała do osób,
które czegoś stanowczo zabraniały. Wręcz przeciwnie, Victoire jako dziecko
mogła robić niemal wszystko, co jej się podobało. I być może właśnie takie
podejście matki do wychowania powodowało, że dziewczyna nie robiła tego
obiecującego „wszystkiego”. Jak na ironię, inni rodzice stawiali jasne granice
i to właśnie jej rówieśnicy często pozwalali sobie na więcej. Pili alkohol, w
szkole rozrabiali i byli nie do zniesienia dla nauczycieli, próbowali nawet skubnąć
nieco wiedzy o czarnej magii. A Victoire, której mama zapewne nie zrobiłaby
awantury za wrócenie do domu pod wpływem środków odurzających, raczej nie korzystała
z takich okazji.
A jednak teraz czuła w głosie
rodzicielki niepokój, strach i te – niewypowiedziane co prawda – słowa: „nie
zgadzam się”. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Victoire kochała ją i
szanowała, a ponadto zwracała się do niej z problemami, podczas gdy większości
ludzi w jej wieku nawet by to do głowy nie wpadło. Ale teraz była rozczarowana
odmową szefa, zła na siebie i na cały świat. Brak poparcia dla jej decyzji od
tak bliskiej osoby spowodował, że sama nie wiedziała, kiedy zaczęła się na mamie
bezczelnie wyżywać.
Szybkim, nerwowym krokiem przemierzała
zatłoczone ulice, nie rozglądając się dookoła i skupiając tylko na rozmowie.
Samochody stały w korkach i posuwały się wolno do przodu przy akompaniamencie
klaksonów i przekleństw. Na chodniku było mnóstwo ludzi, którzy co chwila
potrącali Victoire lub których ona szturchała podczas przedzierania się na
drugą stronę ulicy.
– Nie, nie obchodzi mnie to –
powiedziała wreszcie, przerywając tym samym dłużący się monolog matki. –
Wyjeżdżam za dwa dni. Jestem już pod domem, muszę zacząć się pakować. Kończę –
rzuciła i rozłączyła się zanim druga strona zdążyła dodać coś jeszcze.
Zignorowanie Fleur wcale nie pomogło. Ba, Victoire poczuła się nawet gorzej niż
przed rozmową, o ile to możliwe.
Westchnęła głośno, schowała telefon –
świetny wynalazek mugoli – do torebki i zwolniła nieco, chcąc się rozkoszować
jeszcze około piętnastominutowym spacerem do mieszkania. Nie miała nastroju na
teleportację, a poza tym jej dom znajdował się całkiem niedaleko od
Ministerstwa Magii. Miała nadzieję, że wysiłek fizyczny pomoże jej poukładać
myśli.
Chociaż odrobinę.
______
* Urząd Łączności z Centaurami – biuro w
Wydziale Istot znajdujące się Departamencie Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami. Ponieważ żaden centaur nie skorzystał z oferty, jaką ono oferuje,
w Ministerstwie Magii wykształcił się pewien żart. Mianowicie wyrażenie „odesłać
kogoś do biura centaurów” oznaczało, że pracownik został zwolniony. (Harry Potter Wiki)
Prolog za mną : ) w sumie szybciutko go napisałam, bo ani wiele się nie dzieje, ani też specjalnie długością nie powala. Ale to jako takie luźne wprowadzenie. Mam nadzieję, że miło się czytało : d